W naszej rozmowie opowiada nie tylko o miłości do muzyki, ale też o swoim podejściu do kobiecego piękna i świątecznego szaleństwa.

Będziemy mogli znaleźć twoją nową płytę pod choinką?Na razie jest singiel „W tobie tonę”...

KASIA KLICH: Za chwilę nagrywamy nowy singiel. Mam już materiał na dużą epkę (skrót od ang. Extended Play, pot. epka – minialbum – przyp. red.). Myślę, że jeszcze dwa utwory i będzie pełna płyta. Jednak nigdy nie deklaruję się z terminami.

Nie pracujesz pod presją czasu.

K.K.: W tej materii tak się nie da. To jest sztuka, a nie rzemiosło. Mogę zrobić piosenkę dla kogoś na zamówienie, ale kiedy tworzę dla siebie, to musi wynikać ze mnie, z tego, że w danym momencie mam coś do powiedzenia.

Masz wśród swoich piosenek taką, którą lubisz najbardziej?

K.K.: Każda ma swoją historię, każda jest inną emocją. Teraz żyję piosenkami, które jeszcze nie ujrzały światła dziennego. Są inne niż te nagrane dotychczas. Nie chcę cały czas śpiewać „Lepszego mo- delu”... Chcę ewoluować, eksperymentować z muzyką.

Nie tylko piosenki, ale i bajki z „Bajkowej drużyny” to udany eksperyment. Piosenkę „Cukierki, cukierki” uwielbia mnóstwo przedszkolaków.

K.K.: Tak, podobno jest hitem wśród dzieciaków. „Bajkowa drużyna” dostała nawet Zieloną Gąskę – nagrodę literacką za najlepszą książkę dla dzieci. Jestem z tego dumna, bo miałam poważną konkurencję.

Co cię zainspirowało do nagrania piosenek dla dzieci i jeszcze dodatkowo do napisania bajek?

K.K.: Na rynku jest dużo bylejakości. Zawsze uważałam, że dzieci należy traktować poważnie i dotyczy to także muzyki. Dlatego ta płyta została nagrana bez żadnej taryfy ulgowej. Z bajkami zaczęło się od tego, że napisałam początek wierszyka dla mojego chrześniaka. Pomyślałam, że całkiem zgrabnie mi to wyszło i postanowiłam to kontynuować.

Wolisz dawać czy jednak dostawać prezenty?

K.K.: Dawanie sprawia mi większą radość. Zazwyczaj nie szalejemy z prezentami, są to raczej drobiazgi. Często idziemy razem na zakupy i kupujemy sobie coś wspólnie.

Dajesz się porwać przedświątecznemu szaleństwu?

K.K.: Od kilku lat staram się nie robić wszystkiego na ostatnią chwilę. Nie lubię zatłoczonych galerii handlowych. Od jakiegoś czasu inaczej podchodzę do tematu prezentów. Kupuję karty podarunkowe. To fantastyczna sprawa. Po świętach można pójść z obdarowanym do sklepu i pomóc mu wybrać rzecz, dzięki czemu miło spędzacie razem czas. Nie ma nic gorszego, niż nietrafiony prezent. Starasz się, szukasz, a potem okazuje się, że coś jest za małe, nie w tym kolorze. Oczywiście nikt nie powie wprost, że coś mu się nie podoba, ale przecież zauważysz, że czegoś nie używa.

Niektórzy uciekają od świątecznych, zimowych klimatów do ciepłych krajów. Gdzie spędzasz święta?

K.K.: Śnieg i zimę lubię między 24 a 26 grudnia (śmiech). W pozostałe dni roku najlepiej, gdyby było około 250C. Raz wyjechaliśmy do Zakopanego. I... no nie, nie. Może dlatego, że byliśmy w hotelu, w którym zupełnie nie było świątecznej atmosfery. Podczas Wigilii nie było oddzielnych stolików dla każdej rodziny, tylko wszyscy ludzie siedzieli razem. Zrobiła się z tego taka stołówa... Lubię święta w gronie najbliższych. Mamy duży dom, fajnie jest, kiedy wszyscy się do nas zjeżdżają. Poza tym przed świętami lubię posiedzieć w kuchni.

Jakie danie wigilijne jest obowiązkowe u Kasi Klich?

K.K.: Zawsze przygotowuję zupę grzybową i barszcz. Ale moja ulubiona potrawa, która kojarzy mi się z dzieciństwem (w Poznaniu zawsze jedliśmy ją na Wigilię, jestem poznanianką), to biała kapusta z fasolą Jaś. Ma słodko-kwaśny smak, bo dodaje się do niej odrobinę ksylitolu i octu. Ta potrawa przyjęła się już w rodzinie ze strony męża. Upodobała ją sobie zwłaszcza szwagierka. Od jakiegoś czasu robię też pyszne śledzie, których miałam okazję spróbować, gdy byłam jurorem w jednym z programów telewizyjnych. Tak mi smakowały, że nie mając przepisu, starałam się przenieść to na grunt domowy. Jest to śledź z orzechami włoskimi i imbirem na pumperniklu (może być pieczywo razowe) i plastrze pieczonego jabłka.

Kiedy byłaś dziewczynką, przychodził do ciebie prawdziwy św. Mikołaj?

K.K.: Sąsiadka pukała do drzwi, ja otwierałam i na wycieraczce leżały prezenty. Czasami dziadek przebierał się za Mikołaja, ale rozpoznawałam go po głosie. Od dziecka miałam dobry słuch.

Kiedy odkryłaś w sobie pasję do śpiewania?

K.K.: Śpiewałam od małego. Podczas wszystkich przedstawień w przedszkolu i szkole szłam na pierwszy ogień. Na egzaminach wstępnych do szkoły muzycznej zaśpiewałam pół repertuaru Gawędy, nie dopuszczając do głosu innych dzieci. Pod koniec nauki w szkole średniej przyszedł mi do głowy pomysł, żeby pójść w zupełnie innym kierunku artystycznym. Zdawałam na ASP w Poznaniu na wydział grafiki. Nie dostałam się, ale i tak odniosłam duży sukces. Pierwszym etapem egzaminów była teczka. Miałam pięć rysunków w ołówku zrobionych dwa tygodnie wcześniej. Poza tym nie miałam żadnego przygotowania. Jednak przeszłam etap teczki i kolejny etap z malarstwa. Poległam na technice graficznej. Poszłam do studium piosenkarskiego. W tym samym czasie zrobiłam kurs malarstwa na ASP. Jeden profesor bardzo mnie namawiał na studiowanie malarstwa, bo twierdził, że mam wybitny talent. Kiedyś wdepnęłam w czerwoną farbę i gdy wracałam taka brudna autobusem do domu pomyślałam, że chyba jednak nie lubię aż tak się brudzić (śmiech)... Po studium poszłam na Akademię Muzyczną do Katowic i zaczęłam profesjonalnie śpiewać.

Jest ci z tym dobrze?

K.K.: Tak, ale nie jest to łatwa profesja. Denerwuje mnie to, że wielu ludziom wydaje się, że to nie jest żaden zawód, żadna praca tylko jakaś fanaberia, że śpiewanie nie jest okupione żadnym wysiłkiem... Nawet przy wypełnianiu jakichkolwiek dokumentów urzędowych w rubryce zawód muszę zaznaczać „inne”. To nie jest przyjemne. A naprawdę jest to ciężka praca. Wiele rzeczy nie zależy od ciebie. To nie jest tak jak kiedyś, że się nagrywało dobre piosenki i one po prostu były grane...

Dom artystki podczas świąt przepełniają dekoracje?

K.K.: Takim znakiem, że zbliżają się święta, są dwa tulące się misie w ciepłych ubrankach, które lądują w salonie na dekoracyjnym rowerze, stojącym na parapecie. Zajmują miejsce królika, który zimą leży w szafie i czeka na wiosnę. Poza tym pojawiają się w salonie świąteczne detale: czerwone poduszki, świeczki. Zawsze ja ubieram choinkę. Niestety sztuczną, bo przy żywej dostaję uczulenia na rękach. Ale wygląda jak prawdziwa, tyle że nie pachnie. Można to trochę oszukać, stawiając w salonie świeczkę o zapachu jodły. W zasadzie to ubieram trzy choinki. Jedna stoi w salonie, druga w studiu nagraniowym, a trzecia u teściów. Mam swoje patenty dekoracyjne i przyznam, że moja choinka od kilku lat wygląda tak samo. Co roku przed świętami zastanawiam się, czy może kupić nowy zestaw ozdób, ale potem tego nie robię.

Kolędujesz?

K.K.: Naszymi sąsiadami są Krzysztof Sadowski i Liliana Urbańska, rodzice Marysi Sadowskiej. Gdy spędzają święta w domu, po kolacji wigilijnej idziemy do nich na śpiewanie kolęd. Zastanawiam się nad wprowadzeniem takiego zwyczaju u nas, w końcu mamy kilka instrumentów...

Ulegasz świątecznym słodkościom?

K.K.: Zawsze bardzo lubiłam słodycze i wydaje mi się, że to mnie gubiło najbardziej. Teraz nie mówię im nie, ale nie jem ich codziennie. Odkąd zmieniliśmy z mężem styl żywienia się, wiele słodkości robię sama. Na przykład sernik z tofu, który smakuje jak prawdziwy, ale nie ma w nim sera, jajek. Ma dość niski indeks glikemiczny, chyba że zrobię polewę z czekolady (śmiech)... Piekę też pyszne, chrupiące ciasteczka z kaszy jaglanej i orzechów.

Pięknie wyglądasz. Masz receptę na zachowanie młodości?

K.K.: Przede wszystkim dobrze się odżywiam, nie palę papierosów i bardzo rzadko piję alkohol. Dbam o tak zwaną higienę życia. Pozwalam też sobie na to, by się wysypiać. Nie oszukujmy się, to ma znaczenie dla zdrowia i wyglądu. A najważniejsze jest to, żeby czuć się kochaną, bo to też dodaje urody. Kobietę nieszczęśliwą od razu można rozpoznać – traci blask w oku, jest przygaszona. A kobieta szczęśliwa, nawet jeśli nie jest zapierającą dech w piersiach pięknością, zawsze będzie przyciągać uwagę.

Zdecydowałaś się na operację plastyczną pod okiem kamer...

K.K.: Tak, zrobiłam sobie nos, który po prostu był krzywy – efekt wypadku w dzieciństwie. Nie miałam problemu z tym, żeby zrobić to przed kamerami, bo po pierwsze trafiłam do znakomitego chirurga bez czekania przez trzy lata na konsultację, a po drugie zaoszczędziłam pieniądze, które mogę zainwestować w działalność muzyczną, co jest dla mnie priorytetem. Uważam, że jeśli coś jest twoim kompleksem i źle się z tym czujesz, można to poprawić. Nie mam nic przeciwko chirurgii plastycznej i medycynie estetycznej do momentu, kiedy wyglądamy jak my. Gdy twarz kobiety zniekształca się przez ilość wypełniaczy, to nie jest już fajne.

Używasz jakichś specjalnych kosmetyków?

K.K.: Uwielbiam markę Tołpa. Mają znakomite maseczki do twarzy, wspaniałą kąpiel borowinową, kremy do rąk i do stóp. Zawierają naturalne składniki i tak pięknie pachną... Kosmetyki do makijażu czy perfumy lubię zmieniać. Uwielbiam czerwoną matową pomadkę. Perfumy wybieram w zależności od pory roku. Świetne są męskie zapachy, zwłaszcza kadzidlane. Czasami podbieram mężowi.

Twoje świąteczne życzenie?

K.K.: Mamy gotową piękną płytę z poezją Wisławy Szymborskiej po angielsku. Jedyne, co stoi na przeszkodzie w jej wydaniu, to pieniądze. Szukamy partnerów do tego projektu, co nie jest proste, bo jak się okazuje, większość firm woli wspierać sport. Czekam na ten dzień, zresztą chyba całe środowisko twórcze czeka, kiedy biznes będzie bardziej wspierał kulturę.

TUTAJ.