Lider, posłuszny wykonawca, błazen, a może kozioł ofiarny? Czy mamy wpływ na to, jaką rolę w grupie rówieśniczej odgrywają nasze dzieci. I czy możemy na to wpłynąć? Na ważne pytania rodziców odpowiada ekspert.

Dzieci przebywające w grupie często wchodzą w jakieś role. Jeden błaznuje, inny jest kozłem ofiarnym, jeszcze inny liderem. Czy ta rola zależy od sytuacji, jaką mają w domu?

Nie zawsze. Dzieci rodzą się z jakimś charakterem, mają jakieś predyspozycje. Na przykład żeby być pozytywnym liderem, potrzebny jest silny układ nerwowy, niska re- aktywność, czyli odporność na bodźce z zewnątrz. Potrzebne są też wysokie kompetencje społeczne: odczytywanie emocji innych, umiejętność ustępowania, wstawienia się za grupą, odwaga wyrażania swojego zdania w sposób pewny i nie agresywny – mało jest takich dzieci.

Można pomóc dziecku stać się liderem?

Po co? Albo się człowiek rodzi liderem, albo nie. Rodzice bardzo by chcieli, żeby ich dzieci były sprawcze, przywódcze. Sprawstwa można się nauczyć, pracować nad tym od pierwszego kroku dziecka. Jest jedna zasada: żeby uczyć kompetencji społecznych, najpierw trzeba samemu je mieć, bo dziecko uczy się przez modelowanie, naśladuje przez obserwowanie. Rodzice nie nauczą czegoś, czego sami nie potrafią. Jeśli rodzic sam nie ma wiary w siebie, jest lękowy, a chce mieć przebojowe dziecko – będzie ciężko. Jeśli chce mieć sprawcze i zaradne, a wyręcza je we wszystkim, nie uczy samodzielności – efektu nie będzie.

Zatem można oszlifować lidera jak diament?

Tak. Nie warto upierać się przy swoim pomyśle na to, kim dziecko powinno być i np. obsadzać go na siłę w roli lidera, bo można mu złamać życie. Lider to bardzo trudna rola. Wychowanie polega również na wspieraniu talentów dziecka, a nie stwarzaniu go zgodnie ze swoim wyobrażeniem. Po dziecku widać, czy te piątki to tylko ciężka praca, nadkompensacja, bo nie dostaje w domu uwagi, czułości, nie czuje się wartościowe i zapracowując sobie na miłość, zabiegając stopniami – czy zdolności.

Co się dzieje z takim zabiegającym, starającym się ponad siły dzieckiem?

Życie dość szybko zaczyna mu się kojarzyć z obowiązkami. Nie ma radości z tego dzieciństwa i uczy się, że życie to obowiązki, nieprzyjemności. W przyszłości będzie mu trudno cieszyć się życiem, znaleźć balans. Dziecko ma samo odnaleźć swoją drogę, swoje powołanie. Nie jest dobrze, kiedy rodzic robi to za niego. Ale omawiając liderów, mówimy o jakichś wyjątkach, większość dzieci jest w strefie przeciętności. To słowo uraża rodziców, chcą, żeby ich dzieci były nieprzeciętne, wyjątkowe. Takie jest dziś nastawienie rodziców, znak naszych czasów. Są ambitni, oczekują efektów. Rodzice chcą być wyjątkowi, więc ich dziecko też ma być. Tymczasem nie ma nic złego w byciu przeciętnym, typowym. W gruncie rzeczy tacy właśnie jesteśmy. Zdrowo zdać sobie z tego sprawę. Konsekwencją tego trenowania do wyjątkowości może być wychowanie egoisty. „Pochwal się, że jesteś najlepszy”, „liczysz się tylko ty” itp. Takie nadmierne skupienie na sobie nie działa ani na korzyść dojrzewającego człowieka, ani na korzyść grupy. Można nawet rzec – jest aspołeczne. Oczywiście że dziecko trzeba nauczyć wyznaczania wła- snych granic, tego, żeby nie dało się krzyw- dzić, potrafiło upomnieć o swoje, ale trening na„bycie zwycięzcą”za wszelką cenę odbywa się kosztem dziecka. Bywa i odwrotnie – widać, że niektóre dzieciaki stać na więcej, ale stopnie ma słabe. Wtedy warto wymagać więcej. Są też liderzy, których boi się cała klasa. Mówi się o nich negatywni liderzy. Posługują się siłą, agresją słowną. Nastawiają kolegów, wręcz całą klasę przeciwko nauczycielowi. Dzieciaki się ich boją.

Co wtedy?

Potrzebna jest praca zespołowa, trzeba zaan- gażować nauczycieli, pedagogów, rodziców. Samemu można radzić sobie w sytuacjach łagodnych. Powiedzieć dziecku, żeby ignorowało kolegę do trzech zaczepek, przy czwartej, aby się przesiadło, albo powiedziało, że poinformujesz o tym nauczyciela – zgodnie z zasadą asertywności – jeśli nie działa zwrócenie uwagi, człowiek odwołuje się do tzw. zaplecza. Znam sytuację, w której tata doradził 10-let- niemu synowi, żeby się skrzyknęli z kolegami i spuścili manto koledze, który był zaczepny, bo miał ADHD.

Czy to dobry pomysł?

To nie jest wsparcie dorosłego. Jeśli chłopak nauczy się w ten sposób rozwiązywać konflikty, to w wieku 16 lat prawo się o niego upomni. Nie jest łatwo uczyć dzieci asertywności, kiedy w domu mają inny przekaz. Nawet w telewizji słychać przemoc słowną. Szkoły prowadzą treningi kompetencji społecznych, o tym, że warto mówić o zachowaniu, a nie o samym człowieku. Na przykład: „Nie podoba mi się, jak do mnie mówisz”, zamiast „Ty debilu, zamknij się”. To dziś główny problem szkół – odtwarzanie agresji, która jest dookoła. Uczą się jej i oddają, jak potrafią, np. hejtując. Nie potrafią rozwiązywać konfliktu na żywo, więc przenoszą do internetu. Nie są nauczeni granic, hamulców. Nie mają umiejętności bycia w szczerej relacji, nie wiedzą, jak poradzić sobie ze złością i przenoszą ją na forum – mówię już o nastolatkach, bo młodsze dzieci mogą mieć z tym jeszcze problem. Inaczej wymaga się od nastolatka, inaczej od kilkulatka. Te małe potrafią sobie poradzić same. Właśnie, tymczasem jest tendencja do wyręczania dzieci, ingerowania w ich konflikty, przejmowania się nimi nadmiernie. Udział rodziców w rozwiązywaniu konfliktów 8-latków jest ogromny. Rozdmuchują sprawy bardziej niż są tego warte, więc dzieciom wydaje się, że stało się więcej niż się stało. Sami dawno by się pogodzili bez udziału rodziców. W tym przedziale wiekowym dzieci wyzywa- ją, bo są dychotomiczne, bez elastyczności – ktoś jest gruby albo chudy; brzydki albo ładny. Są impulsywne, niecierpliwe. Nie mó- wię tu o przemocy, tylko drobnych rzeczach, jakich wiele się wydarza na kinderbalach albo korytarzu szkolnym.

A jeśli dzieciak został kozłem ofiarnym?

Trzeba zobaczyć, z jakiego powodu nie jest lubiany. To mogą być cechy osobowościowe albo problem ADHD czy zespół Aspergera. Syndrom ofiary mają też dzieciaki, które nie są asertywne, brak im umiejętności społecznych, które wynosi się z domu rodzinnego. Kozłem ofiarnym może być też ten, kto zbyt wiele czasu spędza z dorosłymi. Środowisko dorosłych nie daje dziecku kompetencji społecznych? Dziecko chce, by je traktować poważnie. Żąda zaufania. No i dziecko obawiając się sytuacji konfliktowych, rozładowuje je.

A skąd się bierze postawa outsidera?

Być może z rodziny alkoholowej albo dysfunkcjonalnej, w której ludzie są wobec siebie wrodzy. Ale outsiderem może też być dziecko z Aspergerem. Trzeba sprawdzić, czy cierpi z tego powodu, czy nie. Jeśli nie dopasowało sięwklasie,akolegiczykoleżankimagdzie indziej, nie ingerowałabym w to.

Można uchronić dzieci przed wchodzeniem w niekomfortowe dla nich role? Jak tego wszystkiego uczyć?

Jak dorosłych, że na drugiego człowieka nie mamy wpływu, ale sami o wielu rzeczach możemy decydować. No i tego, że nie ma świata idealnego, więc jeśli ktoś wyzywa od baranów, nie reagować poczuciem skrzywdzenia. Są ludzie prezentujący złe zachowa- nia, bo nikt ich nie nauczył inaczej. Dostosować język i wymagania do wieku, pracować nad sobą, nie oczekiwać rzeczy niemożliwych, takich, których samemu się nie potrafi, bo dziecko widzi niespójność. Rozmawiać i jeszcze raz rozmawiać. O wszystkim, co istotne: rozwodzie rodziców, seksie, dorastaniu. Obowiązki dawać ani za małe, ani za duże. A także szanując dzieciaka, widząc jego potrzeby, dając możliwość podejmowania decyzji na jego poziomie, możliwość wypowiadania własnego zdania, uczymy je odpowiedzialności za siebie. Tej oczekiwanej sprawczości. Dając mu wszystko, czego chce, albo mówiąc, czego ma chcieć, nie nauczy- my go siebie samego ani stawiania granic. Jeśli za mało czasu spędza z rówieśnikami, to nie zna ich reakcji. Nie współbrzmi z grupą. Nie ma tego flow. Ma wiedzę ze świata dorosłych - wskazówki,rady. interesowania. Dla dzieciaków ważniejsze od historii, czym interesują się dorośli, są gry i strzelanki. Dzieciak ze słabym kontaktem z rówieśnikami nie wchodzi w obszar zainteresowań grupy, nie jest dopasowany. Nie zna rywalizacji, nie rozumie sposobu myślenia rówieśników, bo przecież dzieci myślą inaczej niż dorośli. W końcu nie rozumie, o co im chodzi. Nadmiernie reaguje na zaczepki, nie potrafi ustępować, wyolbrzymia, kiedy ktoś powie, że jest głupi, albo zabierze zabawkę, popchnie, przewróci. Dzieci nie przewidują przecież konsekwencji działań, pokłócą się i zaraz się bawią.

Jedynacy mają większe szanse na bycie kozłem ofiarnym?

Jeśli rodzice nie zadbają o to, żeby się so- cjalizowały, to tak. Jedynacy, szczególnie starszych rodziców, często się wymądrzają, żeby zwrócić na siebie uwagę, której w dwu- dziestoparoosobowej grupie nie mają. Są więc rozczarowane, mają wiele roszczeń. Nauczone są w domu, że ich wszystkie po- trzeby są zaspokajane i uwaga jest skupiona na nich. Rośnie więc w nich poczucie krzyw- dy. Ponieważ nie radzą sobie, mają poczucie nieskuteczności. Tak się również dzieje, gdy rodzic nadmiernie chroni dziecko i rozwiązuje konflikty za niego.

A kto zostaje błaznem klasowym?

Błazen rozładowuje napięcie, bawi dzieci, wygłupia się, bo pierwszy nie wytrzymuje napięcia i rozładowuje je. Jest też w centrum uwagi, tyle że dzieciom nie musi się to podobać, a błaznowi wydaje się, że ma sympatię grupy, a oni mówią po kątach, że to głupek. Zabiega o uwagę, bo w domu jej nie ma? Może być w domu niezauważany, pomijany i organizuje sobie uwagę przez wygłupianie się. Jeśli rodzice tylko wtedy go zauważają, wzmacniają to. A dla dziecka każda uwaga jest dobra, nawet negatywna, no i utrwala się ten sposób zachowania.

Rozmawialiśmy z Janusze Korczakiem